piątek, 9 listopada 2012

'To tak jakby umrzeć

   Kolejny taki sam sms... kolejny raz bez odpowiedzi. Czego oni ode mnie chcą ? Tak.. kiedyś taka nie byłam.. ale teraz jestem. Tak trudno to zrozumieć ? Ja po prostu nie mam ochoty... na nic. Na to by żyć. Ale to, że nie wybrałam samobójstwa, nie znaczy, że wybrałam życie.... to znaczy, że ja najzwyczajniej w świecie nie potrafię się zabić ... po prostu nie potrafię. Dlaczego ? Nie wiem. To dla mnie zbyt trudne.. obmyślam różne plany na samobójstwo ... delikatne. Lecz nie umiem wymyślić nic. Nic przy czym bym nie cierpiała za bardzo. Ale da się cierpieć bardziej niż ja teraz ? Nie wiem. Na prawdę nie mam bladego pojęcia. Może ja się nad sobą tylko za bardzo użalam ? Może. A może nie. Nic już nie wiem. Nic już nie rozumiem. Chyba nic nie zrozumiem.
   Siedziałam na niewygodnym parapecie opierając czoło o szybę, po której delikatnie spływały krople deszczu. Tak delikatnie i tak po woli... po dojściu na sam dół zderzą się z parapetem.. to będzie ich koniec. Rozpłyną się. Ich sunięcie po oknie to jak umieranie.. delikatne.. nieodczuwalne.. rozpływają się i to koniec życia. Chciałabym. Tak jak one delikatnie umierać. Lecz powoli.. aby zapamiętać dokładnie ostatnie chwile swojego życia. A czy ja tak potrafię ? Nie. To odpowiedź na wszystkie pytanie, które mnie dręczą. Wszystko kończy się tak ... a nawet się nie zaczyna. "wyjść z pokoju ? nie." ; "zjeść coś ? nie." ; "zabić się ? nie.". Zaczynam myślami i na tym samy kończę. Żadnego kroku w przód. 
    Patrząc w ekran mojego telefonu, na którym widniał sms... od niego. Po co ? Po co pisał ? Po co dzwonił ? Na to pytanie była już inna odpowiedzieć.. lecz na każde pytanie zaczynające się od "po co.." była odpowiedź "nie wiem". Nagle w mojej ręce sprzęt poruszył się i po chwili pokój rozbrzmiał dźwięk melodyjki. Beznadziejnej melodyjki informującej o osobie, która próbuje się ze mną skontaktować. Daremnie. Nie odbierałam od kilku miesięcy i .. nie mam zamiaru tego zmieniać. Chcąc nie chcąc wytężyłam wzrok by ujrzeć kto chciał mnie usłyszeć przez telefon. Nie wiedząc czemu coś zasłoniło mi ekran. Nawet się nie zorientowałam. Łzy. Znów to samo - znów łzy. Z pośpiechem wytarłam kciukiem mokre policzki i oczy. Udało się. Miałam już dostęp do prawie normalnego widzenia. Wystarczyło by zobaczyć kto dzwoni. Tata. Tata ?! Byłam w szoku. Nie dzwonił do mnie od ... odkąd zamknęłam się w pokoju. Nigdy nawet nie słyszałam jego głosu przez szparę od drzwi. Już nie słyszałam jego kłótni z mamą. Już nie słyszałam nic, prócz mojego szlochu, gdy przyłapywałam się na płakaniu. Zazwyczaj płakałam zupełnie nieświadomie. Lecz bywało, że się na tym przyłapywałam. Wtedy płakałam jeszcze bardziej. Tak samo stało się teraz. Teraz, gdy znów zorientowałam się, że płaczę. Szlochałam coraz głośniej. Nie robiło mi to różnicy. Podczas mojego załamywania dźwięk telefonu ucichł. Nie na długo. Po kilku sekundach znów usłyszałam tę melodyjkę. Tę pieprzoną melodyjkę ! Zamachnęłam się i chciałam rzucić telefonem. Nie zrobiłam tego. Przemyślałam tę sprawę i zrezygnowałam, ponieważ mój telefon był już wystarczająco rozwalony. A gdybym nim rzuciła, to na pewno nie byłby już zdolny do niczego. Musiałabym wtedy wyjść z pokoju... a tego nie chcę najbardziej. Wystrzegam się tego jak ognia.
   Nie czuję już potrzeby jedzenia. Nie czuję głodu. Nie czuję potrzeby życia. Nie czuję szczęścia. Wszystko jest na przekór mnie. I kurde ja się pytam dlaczego ? Co ja takiego zrobiłam ? Zawsze starałam się być dla wszystkich dobra, miła, pomocna... byłam takim psychologiem. Prywatnym psychologiem dla każdego. A tym czasem w moim domu panował chaos. Nikt się nie dogadywał. Każdy był dla siebie obcy. 
   Mama próbowała ratować sytuację, lecz nerwy brały górę. Tata miał wszystko w dupie. Siostra cały czas pogarszała wszystko pyskowaniem, brat gdzieś się wyniósł gdy tylko skończył 18 lat. Ja miałam 14. Druga klasa gimnazjum. Coraz gorzej. Coraz bardziej pod górkę. Chciałam wszystko ratować.. jak mama. Lecz widząc podejście wszystkich dookoła straciłam wiarę na lepsze jutro.. straciłam nadzieję, że moje marzenia się spełnią.. straciłam tak jakby życie. W wieku moich niedoszłych  17 lat przeprowadziliśmy się. Do mniejszego domu, lecz swój pokój miałam. Prawda była taka, że nie mieliśmy pieniędzy. Rodzice pracowali za marne grosze. Wtedy postanowiłam zamknąć się,  czym w pewnym stopniu im pomogłam. Nie jadłam. Jedną osobę do wyżywienia mniej. W trójkę powinni sobie poradzić. Razem z moim zamknięciem prowadzącego do mniejszej opieki rodziców nad swoimi 'pociechami' postanowiłam już nie wychodzić. Na ten pomysł wpadłam następnego dnia rano. Obudziłam się bardzo wcześnie. Najzwyczajniej w świecie podeszłam do drzwi i przekręciłam klucz. Położyłam się z powrotem do łóżka i znów zasnęłam.
   Kolejne dni spędzałam na .. spaniu. Lubię spać. To tak jakby umrzeć. Lecz gdy budzimy się - zmartwychwstajemy. Wolałabym nie. Mogę to zmienić. Ale boję się. Nie boję się śmierci. Nie boję się mojego bólu. Boję się, że przeze mnie będą cierpieli inni ludzie. Tego również nie chcę. Nie mogę do tego dopuścić. Chcę umrzeć, gdy będę szczęśliwa. Nie wcześniej. Nie później. Właśnie wtedy.

1 komentarz:

  1. Popłakałam się...;( Przez Ciebie nie jestem w stanie napisać nic sensownego, więc powiem tylko tyle...: Piękne i smutne zarazem...
    Czekam na kolejną część...! :)

    OdpowiedzUsuń